środa, 30 marca 2011

Myśleniotyki.

Ostatnio straciłam poczucie czasu. I najpierw mi się wydaje, że jest tak strasznie wcześnie, a po jakiejś chwili robi się ciemno i późno.
Gdybym nie powiedziała matce o moich myślach samobójczych, to bym pewnie dziś poszła do szkoły. Jutro, pojutrze też.
Wczoraj była zupa pomidorowa na obiad. Jak głupia się z niej śmiałam, ale jednocześnie płakałam. A może nie jak głupia, może to taki okres i powinnam się z tym pogodzić. Powinnam się też pogodzić z faktem, że żyję. Powinnam przyjąć do wiadomości to, że muszę żyć. Czuję się jak w klatce, naprawdę. Czuję się jak na uwięzi. "Oboje z tatą bardzo się o ciebie martwimy". Jutro idę do lekarza, cholera, motyla noga, do stu beczek solonych śledzi! Bo "jak dostaniesz leki, to na pewno ci się poprawi, kochanie". Problem w tym, że ja nawet nie chcę, aby mi się poprawiło. Hm, ostatnio każdego dnia wydaje mi się, jakby następny miał już nie istnieć. Takie poczucie mnie uspokaja, ale długo nie dam się sobie oszukiwać.
Dziwna rzecz się stała, dziś chce mi się jeść. I jadłam... brzoskwinie, kebaba, czekoladę, muffina, zupę (tak, tak, pomidorową), ptysia i to na razie tyle. Jak na mnie dużo i co gorsze - wciąż chce mi się żreć. Trudno, będę się teraz "głodzić", jeśli tak to można nazwać, nie zaszkodzi mi.
Swoją drogą - lepiej rzucić się pod wesolutki pociąg, pociąć sobie uśmiechające się do mnie żyły i wykrwawić się, powiesić się na jakimś ślicznym drzewku czy może otruć się masą kolorowych pigułek? Czekam na odpowiedzi, pomóżcie mi podjąć życiową decyzję, hahaha!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz